sobota, 25 czerwca 2011

JAN BIŃCZYCKI - "L-UND". BEZ PUNKTÓW ZA POCHODZENIE

Phetrus, Graph, 1994
Pisanie o kulturze niezależnej bywa drogą przez mękę. Wiąże się z przykrym szukaniem uzasadnień, unikaniem wartościowania lub odkrywaniem walorów artystycznych za wszelką cenę, ciągłym usprawiedliwianiem technicznych niedoskonałości.
Dlatego, że underground ma słuszną linię ideologiczną, podejmuje trudne i niepopularne tematy, jest szczery. Prowadzi to do tworzenia podwójnych standardów: sztukę mainstreamową ocenia się bez taryfy ulgowej, a wszystko, co zostało stworzone w podziemiu, otrzymuje „punkty za pochodzenie”. Koleiny podobnego myślenia szkodzą przede wszystkim undergroundowi, który staje się nagle zjawiskiem niepełnowartościowym, traktowany jest jak słabsze ogniwo kulturalnego obiegu. Bywa postrzegany jako coś podobnego do korzenioplastyki powstającej w ramach warsztatów terapii zajęciowej lub produkcji z dzielnicowego domu kultury. A przecież jest lub przynajmniej powinno być inaczej.
Skromna wystawa L-UND. Łódzka scena podziemna 1985-1995 obowiązkowy appendix w Galerii Manhattan pozwala wyrwać się z protekcjonalnego myślenia o rodzimej alternatywie. Pokazuje żywotność i siłę undergroundu, który był i wkrótce znów stanie się atrakcyjną kontrpropozycją wobec sztuki zamkniętej w instytucjonalnych ramach, ograniczonej politycznymi oczekiwaniami i hojnością mecenasów.
Zebrano na niej przejawy twórczości charakterystycznej dla sceny niezależnej w jej najlepszym okresie: okładki zinów, szablony do malowania graffiti, kolaże, okładki kaset i rozmaite artefakty związane z muzyką oraz działalnością niezależnych przestrzeni kulturalnych – plakaty, zdjęcia z jednego z pierwszych w Polsce squatów przy ul. Kilńskiego lub cyklu niezależnych imprez z muzyką elektroniczną Hospital Unit, które odbywały się w nieczynnym tunelu nieukończonego szpitala Akademii Medycznej pod ul. Pomorską.
Za symboliczny gest uznać można umieszczenie w galerii odzieżowych gadżetów związanych ze słuchaniem punk rocka i pokrewnych nurtów. Znaczki, koszulki i naszywki włożone w muzealne gabloty mogą mieć jednocześnie ironiczny i patetyczny wydźwięk – to zarówno zgryźliwy komentarz wobec współczesności, kiedy subkulturowe emblematy jako wyraz pewnej dyscypliny życiowej stały się obiektem muzealnym na równi z partyzanckimi eksponatami w okręgowej izbie pamięci. Są jednak także pewnym wyrazem tryumfu nad nieprzyjazną rzeczywistością. Wiktor Skok wspomina w folderze wystawy, że samo wyjście do miasta w punkowym stroju było działaniem happenerskim.
Zestawienie wnętrza uznanej galerii z takimi przedmiotami nie wynika z braku innej przestrzeni. Należy je uznać za świadomą decyzję, która u zwiedzających wywołuje dysonans i zmusza do refleksji nie tyle nad jakością undergroundowej sztuki, co nad sztuką jako taką, problemem identyfikacji z dziełem, kondycją artystów, wiarygodnością. Szczerość intencji jest jednym z najważniejszych walorów zgromadzonych w ramach projektu L-und. Skok dobitnie podkreśla ten aspekt wystawy:
Prezentowane prace z racji swojej bezkompromisowości i nieprzystawalności do schematów „przedmiotów sztuki” nie przyciągnęły uwagi, nie zabiegały także o łaskę zainteresowania jurorów. Absolutna większość wystawionych na L-UND trafia po raz pierwszy do galerii. Mamy do czynienia z mocą artefaktów nie skrępowanych dostojeństwem dzieła sztuki. Przy wielu z nich pojawi się elementarna kwestia, czy to jest w ogóle sztuka? Czy to nadaje się do galerii? Kwestia, która w narcystycznym świecie sztuki aktualnej zwykle traktowana jest z lekceważeniem, nie jest wcale bagatelna. Artyści tej wystawy nie są, ani nigdy nie byli, beneficjentami obowiązującego dziś postrzegania sztuki jako przestrzeni absolutnej wolności, nieograniczonej żadnymi barierami „ekspresji”. U podstawy ich desperacji, by w nieprzyjaznym otoczeniu budować akt twórczy, tkwił prymarny zew potrzeby określenia swoich właściwości, realnego wyrazu; pierwotny instynkt poszukiwania i walki o własną tożsamość [...] Sztuka ta wadzi się zarówno z tradycjonalizmem awangardy, jak i tym, przeciwko czemu awangarda miała występować. Zastana sytuacja determinowała bezkompromisowe postawy. Ci artyści mieli gdzieś parnas lokalnej kultury.
Sposób ekspozycji oraz sama materia także podkreślają anty-establishemntową wymowę zebranych prac. Większość spośród zgromadzonych druków powielana była techniką ksero, która poprzez swoje ograniczenia (słabą czytelność i ograniczoną dostępność) miało wpływ także na estetykę prac. Sposób publikacji wzmacniał przekaz. Podobnie wyglądają szablony – kiedy ogląda się je odbite na murach lub tkaninie często wydają się czymś uproszczonym, kostropatym. Tymczasem wycinanie wymyślnych wzorów w kliszach rentgenowskich jest zajęciem wymagającym precyzji i wyobraźni. Bywa też czasochłonne.

Prace Egona Fietke / Wspólnoty Leeeżeć

Street art stanowił ważną część łódzkiego undergroundu. Jak wspomina w folderze Skok pojawienie się na ścianie jakiegoś elementu zakłócającego rutynę szarych łódzkich murów stanowiło wydarzenie o znacznej sile oddziaływania na przechodniów. Zarówno tych, którzy potrafili czytać kontrkulturowe kody jak i tych, którzy nie byli ich świadomi. W przestrzeni publicznej odbywała się dyskusja pomiędzy radykałami a resztą społeczeństwa. Dobrym przykładem jest rysunek Supersam Marcina Pryta, który umieścił go na tablicy przystanku autobusowego.

Marcin Pryt, Superman, 1990

Punk od zawsze był estetyką lo-fi – zarówno w warstwie dźwięków, jak i w sferze wizualnej, którą zajął się Skok. Patronujące temu nurtowi (i przy okazji cyklowi moich notatek) hasło D.I.Y. („do it yourself!”) wynikało z ekonomicznej konieczności, ale także z chęci całkowitej kontroli nad własnymi poczynaniami.
Większość zgromadzonych w Galerii Manhattan prac ma ulotny charakter. Zwłaszcza plakaty z koncertów – jeden z najbardziej niedocenianych elementów kultury punk. W tym przypadku także następuje odejście od mainstreamowych i popowych konwencji, kiczu, jakim epatują wszelkie gadżety związane z „reżimowym rockiem”. Punkowe plakaty projektowano bez przepychu, najczęściej przy użyciu nożyczek, papieru i kleju. Ściana z kserowanymi obwieszczeniami o koncertach to kolejny artefakt – jeszcze kilka lat temu była stałym elementem punkowego wnętrzarstwa.

Fragment ekspozycji, łódzkie plakaty z lat 80. / 90.

Ale prace pokazywane na L-und to nie tylko drwina z oficjalnego obiegu i skostniałych instytucji. Lista nazwisk i grup zebranych w folderze udowadnia, że undergroundowcy wywarli wpływ na młodą oraz najmłodszą polską kulturę. W ramach wystawy przypomniano między innymi wczesne prace wywodzącego się z grupy Łódź Kaliska fotografa i performera Sławomira Beliny, twórcy komiksów i filmów animowanych Jana Kozy, scenografki i malarki Ewy Bloom Kwiatkowskiej, fotografie współpracującego obecnie z dużymi mediami Roberta Laski. Są też rysunki Marcina Pryta, wokalisty 19 Wiosen i pierwsze, kasetowe wydawnictwa tej grupy – najbardziej oryginalnego polskiego zespołu punk po 1989 r. Są też inne zespoły: pionierzy polskiego hardcore The Corpse, projekt muzyków 19 Wiosen Pustostator. Są didżeje, tatuażyści, twórcy graffiti i fanzinów. Należy wspomnieć o samym Wiktorze Skoku, który jest przede wszystkim liderem industrialnej grupy Jude i twórcą najlepiej zaprojektowanych polskich zinów: Zygoma i Plus Ultra. Różnorodność zainteresowań i dróg wymienionych jest odbiciem form działalności w obrębie światowej kultury niezależnej i mnogości obecnych w niej stylów. Od opartych na języku totalitarnej propagandy grafik i kolaży grupy Jude po inspirującego się sztuką etniczną Egona Fietke, uczestnika Pomarańczowej Alternatywy oraz Wspólnoty Leeżeć.
Uderza jeszcze jeden walor wszystkich prac łódzkich artystów – brak politycznej agitki będącej zmorą niemal całej rodzimej sceny hc/punk. Nie wolno jednak zapomnieć o tle społecznym. Wedle stereotypowych opinii „Polskie Detroit” jest miastem zaniedbanym. Undergroundowi twórcy uczynili ze zmieniającej się, ubożejącej i wymierającej Łodzi źródło inspiracji oraz przestrzeń dla niekontrolowanej, antyinstytucjonalnej ekspresji. Działali w kontrze wobec dominującego w początku lat 90. zachwytu kulturą masową z jednej i narodowego patosu, z drugiej strony. Trudno rozstrzygnąć, które z polskich miast jest stolicą rodzimego undergroundu. Jednak to właśnie w Łodzi – stolicy polskiego techno i crust punka – powstało środowisko twórców, którzy udowodnili, że istnieje alternatywa wobec oficjalnej kultury. Wiele wskazuje na to, że podobny wybuch kreatywności może nastąpić w innych miastach, gdy skutki kryzysu ekonomicznego wygonią inwestorów i pozostawią pustą przestrzeń do kreatywnego wykorzystania przez artystów.
Wystawa L-UND. Łódzka scena podziemna 1985-1995 jest częścią większego projektu poświęconego kulturze niezależnej w Łodzi. To zjawisko, które można obserwować z różnych pozycji. W tej odsłonie poświęcono uwagę sferze wizualnej. Krystyna Potocka-Suwalska, dyrektor Galerii Manhatann podkreślała w czasie wernisażu jej znaczenie jako próby ponownego odkrycia i redefinicji niedocenianych elementów łódzkiego pejzażu kulturalnego. Wiktor Skok, kurator wystawy, zwrócił uwagę na pewną umowność wpisaną w ten projekt (zwłaszcza w przyjęte ramy czasowe), świadome urwanie wielu spośród zaprezentowanych w nim wątków. Rok 1995 nie stanowi w tym wypadku cezury. Nie jest to bowiem napędzane nostalgią spotkanie kombatantów, ale projekt skierowany ku przyszłości.
• • •
L-UND. Łódzka scena podziemna 1985-1995 obowiązkowy appendix
Damian Czarnobyl, Ewa Bloom-Kwiatkowska, Chaos Faza 3, Sławek Belina, Robert Laska, Sławek Kosmynka / Cadio Wspólnota Leżeć / Egon Fietke, 19 Wiosen / Marcin Pryt, Jude / Wiktor Skok, Try Mygi - Małgorzata Wróblewska, Michał Zabłocki, Janek Koza, Sławek Belina, Andrzej Gagzz, Michał Arkusiński, Janek Koza, Marcelo Zammenhoff, Jakób / The Corpse i inni
Galeria Manhattan, ul. Wigury 15, Łódź. Wystawa czynna do 17 lipca 2011 r. http://www.galeriamanhattan.pl/
• • •
Jan Bińczycki (ur. 1982) – absolwent Wiedzy o Kulturze na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz podyplomowych studiów nt. kultury najnowszej w Instytucie Kultury UJ, doktorant Wydziału Polonistyki UJ. Interesuje się zagadnieniami gender w dwudziestowiecznej literaturze polskiej (planowany tytuł pracy doktorskiej „Kategoria męskości w prozie Emila Zegadłowicza”), zjawiskami z pogranicza literatury i socjologii miasta oraz kontrkulturą. Wokalista efemerycznych grup punkrockowych, ostatnio Galizien Glamour.

0 komentarze:

Prześlij komentarz