niedziela, 26 czerwca 2011

WIKTOR SKOK - ŁÓDŹ UNDERGROUND. KONIECZNY APPENDIX

Wnętrze bunkra pod parkiem im. Poniatowskiego w Łodzi
Wystawa L-UND jest świadomie projektem niedokończonym, który zamierza okazać przynajmniej fragmenty najlepszych ujawnień łódzkiego podziemia w czasach  1985-1995. Celem jest skierowanie uwagi w stronę fenomenu przemilczanego w opisach w miejskiej historii. L-UND chce prezentować nieodkryte artefakty przeszłości. Mimo znaczenia, nie doczekały się jeszcze żadnego godnego podsumowania. Konieczna jest dziś demonstracja żywego, wielowątkowego nurtu, pulsującego równolegle i operującego niezależnie od prądów już skatalogowanych, w pełni usankcjonowanych przez historię lokalnej sztuki. R\efleksji o twórczości najnowszej w Łodzi pożyteczne będzie rozszerzenie pola badań i dążenie do pełniejszego obrazu spektrum procesów, które rozwijały się całkiem niedawno. L-UND przywraca, lub też próbuje dopiero stworzyć im należne miejsce. W intencjach L-UND nie ma żadnego przemeblowywania sceny, przegrupowania wpływów i znaczeń. U źródeł pomysłu jest jednak bolesna świadomość istnienia arbitralnych decyzji, co do tego, co zostaje uznane za wartość, a co bywa wykluczone z obiegu. 
          Prezentowane prace z racji swojej bezkompromisowości i nieprzystawalności do schematów „przedmiotów sztuki” nie przyciągnęły uwagi, nie zabiegały także o łaskę zainteresowania jurorów. Absolutna większość wystawionych na L-UND trafia po raz pierwszy do galerii. Mamy do czynienia z mocą artefaktów nie skrępowanych dostojeństwem dzieła sztuki. Przy wielu z nich pojawi się elementarna kwestia: czy to jest w ogóle sztuka? Czy to nadaje się do galerii? Kwestia, która w narcystycznym świecie sztuki aktualnej, zwykle traktowana jest z lekceważeniem, nie jest wcale bagatelna. Artyści tej wystawy nie są, ani nigdy nie byli beneficjentami obowiązującego dziś postrzegania sztuki jako przestrzeni absolutnej wolności, nieograniczonej żadnymi barierami „ekspresji”. U podstawy ich desperacji, by w nieprzyjaznym otoczeniu budować akt twórczy, tkwił prymarny zew potrzeby określenia swoich właściwości, realnego wyrazu; pierwotny instynkt poszukiwania i walki o własną tożsamość.

          L-UND przywołuje wielowymiarową, wyrazistą estetykę łódzkiej sceny undergroundowej lat 80. i 90. Demarginalizuje tę twórczość, wydobywa z getta, do którego trafiła cierpiąc z jednej strony na niedobór „awangardowości”z drugiej - była zbyt antycerebralna i radykalna, by zaistnieć w tak zwanym art-world. Sztuka ta wadzi się zarówno z tradycjonalizmem awangardy jak i tym, przeciwko czemu awangarda zwykła występować. Zastana sytuacja determinowała bezkompromisowe postawy. Ci artyści mieli gdzieś parnas lokalnej kultury. Dokładnie dostrzegali zapóźnienie postkonceptualizmu, mgliste mity walczącej awangardy oraz wsteczne fascynacje nowymi mediami, które nie były już od dawna nowe. Konflikt był na pewno źródłem nowych wartości w zatęchłym świecie zamkniętej w kręgu hermetycznych „poszukiwań” sztuki, zatracającej związek z rzeczywistością. Twórczość, która dominowała wówczas w Łodzi była rachityczna, nie podejmowała już żadnych śmiałych wyzwań. Obracała się wciąż w kręgu tych samych eskapistycznych gier z awangardą czy też neoawangardą.
        
Wiktor Skok, kurtka, ca. 1994
          Ekspozycja podkreśla wielość postaw, taktyk i idiomów nie mieszczących się w istniejącym / rodzącym się wówczas krajowym rynku sztuki. Na wystawie znajdują miejsce artyści, którzy z pełną świadomością języka oraz technik kontestowali ówczesny oficjalny obieg kulturalny, jak i jednostki nie wywodzące się ze środowisk twórczych. Zaistnieli w systemie, w którym dyplom państwowej uczelni artystycznej decydował o prawie bycia artystą. Większość ich dzieł powstawała poza kryterium wszelkiego artystycznego profesjonalizmu. Obca im były dychotomia: amatorskie – zawodowe. Absencja w oficjalnej kulturze oraz działanie poza środowiskiem akademickim wpłynęły korzystnie na pozaestetyczną, pozaintelektualną perspektywę tej twórczości. Obecni na wystawie są raczej antyartystami, pozostali zdystansowani wobec samego pojęcia artyzmu, wcale nie mieli zamiaru aspirować do tej pozycji. Odrzucenie tej kwestii było punktem wyjścia. Egalitarny postulat Josepha Beuysa o potencjalnej możliwości uczynienia każdego artystą nie wpłynął na ich kreację, nie spowodował też, że ich sztuka zyskała lepszy (jakikolwiek) odbiór.
          Środowisko czy też środowiska L-UND świadomie wyznaczały wyraźną linię podziału między kulturą oficjalną i undergroundem. Dzisiaj, w erze płynnych tożsamości, ciągłej wymiany flag i barw, może wydać się to dziwne i niezrozumiałe. W tamtej epoce spierano się o niemal każdy element tych napięć. Konflikt nie przebiegał zresztą tylko na linii: my i oni, ale także ja i inni. Antykomercja była imperatywem, dla wielu realna była utopia kreacji autonomicznego ruchu wolnych środowisk, sytuujących się na obrzeżach masowej kultury. Absolutna większość tych działań operowała w przestrzeni poza massmedialnej. Niezależna sieć opierała się m.in. na zinach, podziemnych koncertach, półoficjalnych imprezach. Oficjalne media były monopolem, internet i rewolucja cyfrowa pojawiały się dopiero w dalekich zapowiedziach.
        
Koncert Noize Danse Ezztheticks i wystawa Roberta Laski, 1992

          Zjawiska przełomu lat 80. i 90. wyłaniały się w przestrzeni będącej wręcz antytezą dzisiejszego czasu nadprodukcji i przesytu ikonosfery. Na pustych, zakurzonych ulicach Łodzi wielką sensację wizualną wywoływał każdy objaw pozainstytucjonalnego działania. Wernisaże i koncerty były świętem. Szablon, inskrypcja na murze, tag, naklejka, ulotka skutkowały burzą, były traktowane jak prowokacja. Pojawienie się w publicznej przestrzeni w „ekstrawaganckim” ubiorze  przybierało formę demonstracji wizualnej z elementami happeningu.
          Sztuka L-UND objawiła się w burzliwych czasach przemian. W okresie przejściowym - od beznadziei końca lat 80., przez obserwowaną z dystansu euforię przemian po 1989 r., aż do rozczarowania i początku stagnacji w drugiej połowie lat 90.  Łódź w latach na przeomie lat 80. / 90. stała się nadzwyczajnym tyglem nowych tendencji, żywym ośrodkiem  półoficjalnych, nieformalnych działań artystycznych, wystaw, koncertów, graffiti, happeningów etc. W tym umownie zdefiniowanym okresie miasto było przestrzenią sprzyjającą szeregom akcji o multidyscyplinarnym charakterze, cyklicznych jak i incydentalnych. Ich wielka część generowała nowatorskie jakości estetyczne, których potencjał procentuje również dziś. Epicentrum tych zjawisk przypada na okres, gdy Łódź dramatycznie przechodzi ustrojową transformację. Kiedy stolica krajowego włókiennictwa z dnia na dzień zbankrutowała, a tysiące jej mieszkańców znalazło się na bruku, Łódź paradoksalnie znalazła się wśród najbardziej czynnych ośrodków ruchu alternatywnego w Polsce. Stała się wtedy osobliwą Ziemią Obiecaną dla artystów zbuntowanych, funkcjonujących poza wszelkimi obiegami ówczesnej sceny artystycznej. Przyciągała typem infrastruktury, poprzemysłową zabudową oraz względnie mniejszą kontrolą nad zrujnowanym dziedzictwem. Miasto w okresie przełomu było próżnią gotową do wypełniania, dziewiczym polem do zagospodarowania. Aktanci usiłowali korzystać z sytuacji zawieszenia między dwoma porządkami. Kontekst Łodzi ewoluującej od stereotypu ośrodka monokultury przemysłowej do realiów miasta wciąż poszukującego swojej tożsamości wyzwalał niezwykle żywe relacje rodzącej się w nim sztuki i dotkliwej rzeczywistości wokół.
        
Robert Laska, ul. Piotrkowska, Łódź, koniec lat 80.
         Uwarunkowania ekonomiczne i społecznie nie pozostawały obojętne wobec tych aktywności. Większość artystów w latach 90. natrafiła w Łodzi na trudności socjalne oraz brak realnego odbioru dla ich twórczości. Brak krytyki, która odnotowałaby w jakikolwiek sposób te działania. Bierne media ignorujące lokalną kulturę. Brakowało szans na rozwój. Twórcy byli skazywani na artystyczną klęskę i cywilną śmierć. Bieda, inercja i marazm napiętnowały tutejszą rzeczywistość na dekady. Urzędnicy woleli doprowadzać do ruiny pustostany, pozwalać na wyburzanie nieczynnych fabryk niż dopuszczać do nich ludzi z inicjatywą. Hipokryzją byłoby się pominięcie kontekstu w jakim funkcjonowała łódzka sztuka alternatywna – jej naturalnym środowiskiem było i nadal jest straumatyzowane miasto - źródło inspiracji jak i zagrożeń. Przestrzeń pełna ulicznej przemocy, która niejednokrotnie spotykała także samych uczestników tej wystawy. Artyści atakowani przez normalnych obywateli lub tzw. „margines społeczny”  - margines społeczny bity przez inny margines społeczny. Po latach walki o byt, egzystowania w „złym mieście” po wyczerpaniu się serii desperackich kroków w imię przetrwania w polskiej wersji kapitalizmu, spora część z nich rezygnowała i ostatecznie emigrowała.
          Archiwa trafiają na śmietnik. Dzieła giną przez zapomnienie, lekceważenie oraz ignorancję. Bywają porzucane przez samych autorów niezainteresowanych dyskontowaniem swoich atutów. Czy ekspozycja L-UND wpisuje się w sezon wieczornic upamiętniających kombatancki etos opozycji? Celem L-UND jest poszerzenie i wzbogacenie perspektywy. Tym artefaktom niezbędna jest uwaga, gdyż stanowią one antycypację stylistyk, które dziś święcą triumfy oraz są wszechobecne w mediach i reklamie. Stanowią realne oryginały dziś na nowo „odkrywanych” stylów, haseł, obrazów, ikon.
          Dlaczego teraz i tutaj? Jesteśmy w historycznym momencie, kiedy na naszych oczach dokonuje się rodzaj przewartościowania - rewizji ikonosfery. Uprawnione do pozycji w historii sztuki stają się prace nigdy nie przeznaczone do galerii czy muzeów. Aktualnie odnajdują inną przestrzeń i nowych odbiorców. Kreacja, nigdy nie aspirująca do statusu "wielkiej sztuki" stanowi dziś jakość, wyróżnioną miejscem w muzeach i galeriach. W dobie post postmodernistycznej subkulturowe znaki, logotypy wchodzą do kanonu i zyskują status równy arcydziełom. Kategoria dzieła została rozszerzona i otwarta, pełnoprawną przestrzeń znajdują tam: typografia, znaki, kaligrafia - plastyka związana z miejską kulturą plemienną. W ostatnich kilkudziesięciu latach pojawiają się serie ikon-matryc, które w aktualnym, cyfrowym świecie reprodukcji stają się neutralnymi bytami. Zostają wryte w świadomość wizualną odbiorców na całym globie. Część z przywoływanych dziś demonstracji wizualnych dorównuje lub przewyższa ekspresją, artyzmem oraz szeregiem innych jakości wiele z przedsięwzięć, których jedynym celem było znaleźć się w galeriach czy kolekcjach. Logotypy, okładki niektórych płyt, uznaje się za o wiele bardziej nośne, wizualnie aktywne niż wiele powstających równolegle „dzieł sztuki”. Te rzeczy zaczynają mieć moc archetypicznych wizerunków. Naznaczają wizualność w sposób intensywny i o wiele bardziej trwały niż gros sztuki, która powstała w ostatnich dekadach.
          Wystawa podkreśla znaczenie lokalnych uwarunkowań, lecz żywa jest świadomość wspólnoty doświadczeń twórców z innych ośrodków, nie tyko zresztą w Polsce. W Galerii Manhattan ukazany zostaje fragment większej całości, działającej także w innej, pozalokalnej strukturze. L-UND jest krokiem ku odmiennemu pojmowaniu ikonosfery, wizji pozbawionej obciążeń sztucznego podziału na kulturę wysoką i popularną. nie dopisuje epilogu. Problem pozostaje otwarty. L-UND nie rezerwuje miejsc w hierarchiach, chce być poza nimi. Jest otwartym projektem, gdzie swoje miejsce znajdą także inne głosy
                                                                                                 
                                                                                        

0 komentarze:

Prześlij komentarz